Obiecałam Moony'emu, że dodam kolejny rozdział przed końcem lipca. I dodaję! Jestem z siebie cholernie dumna i zapraszam do czytania. Enjoy!
__________________________________________________________
Impala się zatrzymuje, a Sam gasi silnik.
- W końcu! – krzyczy Dean i niemalże wyfruwa z samochodu.
Naprawdę nie podobało mu się siedzenie z tyłu. Wychodzę z Impali i widzę
ogromny budynek, stojący na małym wzgórzu. Nie ma ani jednego całego okna,
przez co wygląda cholernie upiornie. Chwilę później zauważam coś jeszcze. A
dokładniej kilkumetrową ścianę znajdującej się WE wzgórzu (coś na podobieństwo
chatki Bilba z Hobbita), a na niej ogromne, chyba metalowe, drzwi. Całe miejsce
wygląda, jakby było opuszczone przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Sam zaczyna
iść w kierunku drzwi (bardzo wolno, żeby rozjuszyć Deana jeszcze bardziej) i
wyciąga klucz z wewnętrznej kieszeni kurtki. Wszystkie czynności wykonuje w
ślimaczym tempie i wydaje mi się, że Dean za chwilę wybuchnie (dosłownie).
- RUCHY SAMMY!
Sam wkłada klucz do zamka. Sekundę po tym, jak drzwi się
otwierają, Dean wskakuje do środka z ulgą wypisaną na twarzy. Sam spogląda na
mnie z uśmiechem (widać jak na dłoni, że śmieje się z brata. Ja też, ale nie
robię tego głośno, gdyż Dean prawdopodobnie dźgnąłby mnie jedną ze swoich
wymyślnych broni) i zachęca abym weszła do środka. Uśmiecham się i robię
pierwszy krok. A wewnątrz widzę coś, czego zupełnie się nie spodziewałam.
Naprawdę myślałam, że będzie to ogromna, ciemna jaskinia
(taka rodzaju tej Batmana, ale bez wszystkich bajerów) z walizkami pełnymi
broni i niczym poza tym – w mojej głowie wciąż pałętała się myśl o tym, że Sam
i Dean są psycholami z ogromną ilością ciekawych substancji w krwiobiegu.
Jednak zamiast groty seryjnych zabójców, moim oczom ukazuje się duże i bardzo
zadbane… miejsce. Wszystko wygląda jak z czasów II Wojny Światowej. W dole
(drzwi wejściowe prowadzą na schody) dostrzegam ogromną mapę-stół pośrodku
głównego pomieszczenia i kilkoro drzwi. Widzę też kilkustopniowe schodki
prowadzące do czegoś, co wygląda jak skrzyżowanie jadalni i biblioteki. To co
widzę wygląda niesamowicie (choć muszę przyznać, że nieco niepokojąco), a ja w
głębi duszy dziękuję siłom wyższym, że bracia nie są psychopatycznymi dealerami
narkotyków. Schodzę na dół i rozglądam się dookoła. Biblioteko-jadalnia jest
wypełniona przeróżnymi kartonami (zapewne wypełnionymi bronią, która wisi nawet
na ścianach). Drzwi otwierają drogę na korytarz i zapewne zajmie mi sporo
czasu, żeby cokolwiek tu znaleźć. Siadam na jednym z krzeseł w ‘bibliotece’,
wciąż dokładnie przyglądając się pokojowi.
- No więc… Gdzie jesteśmy? – pytam. Nie kierowałam swojego
pytania do konkretnej osoby, ale jedyny człowiek znajdujący się w pomieszczeniu
razem ze mną to Sam. Dean zapewne ewakuował się daleko ode mnie i leczy swą
urażoną dumę.
- To bunkier należący do Ludzi Pisma. Nasz dziadek był
jednym z nich i zostawił nam to miejsce. Można je nazwać naszym dziedzictwem.
Wszystkie książki, które widzisz nie są nawet małym ułamkiem tego co tutaj
mamy. Zapewne nie skłamię jeśli powiem, że mamy tutaj informacje o każdej
magicznej i nie-magicznej istocie jaka kiedykolwiek żyła na tej planecie. I
więcej.
Nie wspominam nic o tym, że nie mam pojęcia o czym gadał,
kiedy wspomniał o Ludziach Pisma. Zamiast tego postanawiam zapytać o coś
innego.
- Wspomniałeś, że to dziadek zostawił wam to miejsce. Co się
z nim stało?
- On…
- Nie żyje – dokańcza za niego Dean, kiedy wchodzi do pokoju
z co najmniej czterema butelkami piwa w ręce. – Rycerz Piekła go wykończył. Ta suka tego
pożałuje.
- Rycerz Piekła? – zaczynam, jeszcze bardziej
zdezorientowana niż poprzednio. Co się tu, kurwa, dzieje?
- Długa historia. Opowiem ci kiedy indziej. A teraz, musimy
wrócić do naszej sprawy.
- Jakiej sprawy? – słyszymy pytanie. Nigdy przedtem nie
słyszałam tego głosu. Patrzę na drzwi i widzę mężczyznę w niebieskiej bluzie i
jeansach.
- Kolejny brat? Czy może jesteście w bardzo skomplikowanym
związku?
Dean wygląda, jakby nie mógł się zdecydować czy jest
wściekły czy zdezorientowany. Sam chyba zaraz wybuchnie śmiechem, a ten nowy
wydaje się nie wiedzieć co się tutaj dzieje (zupełnie jak ja). Patrzy na Deana,
Sama, mnie, a później znowu na Deana i Sama.
- Kto to jest? I dlaczego myśli, że jesteśmy w związku?
Sam zaczyna się śmiać, a po chwili dołącza do niego Dean. Spoglądam
na nich i też wybucham śmiechem. Ten w niebieskiej bluzie wciąż wygląda, jakby
nie rozumiał ani słowa z tego co mówimy. Po kilku chwilach uspokajamy się, a
Sam zaczyna mówić.
- Cas, to jest Maya. Pomaga nam ze sprawą. Maya to jest
Castiel, nasz przyjaciel. Jest aniołem i tak, jestem poważny, a nie
homoseksualny. Obecnie próbuje być łowcą i pomaga nam z naszą robotą. A więc
Cas, odkryłeś coś nowego?
- Urządzenie, które mi dałeś jest naprawdę interesujące.
Zobaczyłem w nim, że zaginęło jeszcze kilka osób, ale ktoś wrócił. Dziewczyna.
Została znaleziona przy drodze, z licznymi oparzeniami na skórze. Policja już
się nią zajęła, nie pamięta co stało się po tym, jak zniknęła – mówi Castiel.
Dean spogląda na Sama.
- Albo tylko tak mówi. Coś czuję, że musimy złożyć jej
wizytę i się dowiedzieć.
- Znowu będziemy FBI? Mogę być FBI razem z wami? Naprawdę
lubię tą odznakę – wtrąca się Castiel.
- Ok, Cas, możesz iść z nami.
- Hola hola! Ja też z wami idę! Nie mam zamiaru siedzieć na
dupie i nic nie robić!
- Nie ma opcji! Wystarczająco dużo problemów już z tobą
mieliśmy. Nigdzie się nie wybierasz.
- Nie masz żadnego cholernego prawa do wydawania mi poleceń!
I tak, wybieram się. Z wami, dokładnie rzecz biorąc. Nie przegapię okazji do zostania agentem FBI.
- Sam powiedz jej coś! Nie może z nami jechać, prawda?
- Obawiam się, że nie mam na to wpływu Dean – mówi Sam z
półuśmieszkiem na ustach. Ten skurczybyk naprawdę dobrze się bawi!
- Daj spokój! Znowu? – Dean jest czerwony. Znowu.
- Nie denerwuj się tak Deano, złość piękności szkodzi.
Nawet mi nie odpowiada, po prostu siedzi i wygląda jak ryba wyjęta z wody,
bezdźwięcznie łapiąca powietrze.
- No dobra. Pojedzie
z nami i zrujnuje wszystko. Spoko. Zaje-kurwa-biście. A teraz wybaczcie mi, ale
idę wziąć prysznic – mówi Dean i wychodzi z pokoju. Sam patrzy na mnie i
Castiela.
- Okej, kto jest głodny? – pyta Sam, rozluźniając atmosferę.
- Ja nie. Nie muszę jeść – odpowiada mu Cas, śmiertelnie
poważny.
- Uhm, no tak, ok. Ja idę coś ugotować. Maya, jeśli chcesz,
rozejrzyj się po bunkrze, czuj się jak w domu. A ty Cas… możesz wrócić do tego
co robiłeś zanim przyjechaliśmy, cokolwiek to było.
Castiel patrzy na mnie, uśmiecha się niezręcznie i wychodzi.
Patrzę na jego plecy dopóki nie znikną za drzwiami i wstaję. Nadszedł czas,
żeby się trochę rozejrzeć.
_________________________________________________________
Mam nadzieję, że się podobało (i że ilość bluzgów w rozdziale jest wystarczająca - pozdrowienia dla Moony'ego), jeśli coś jest niezrozumiałe to śmiało pisać i do zobaczenia w następnym rozdziale :3
Ahh... Sassy tak bardzo :P
OdpowiedzUsuńCicho xD Nie ma tu Sassy, nie ma. Przecież Sam sam (xD) to powiedział. No. Nie dawaj mi pomysłów na to jak mogę rozwinąć ficka :DDD
UsuńPrzeczytałam rano i już nie pamiętam co chciałam napisać TT.TT" starość, eh.
OdpowiedzUsuńChyba chciałam napisać że akcja toczy się wartko i czekam na pierwsze miłosne uniesienia (Z DEANEM!!!!) 😍😁
Szatańskie lofki
Ps. Widziałam że odwiedziłaś moją historię, bardzo mi miło (; i masz rację z tymi milami vs godziny, ale to było celowe (; ale przyjmijmy że skoro ona uzdrawia to i czasoprzestrzeń może zaginać
Halo. Gdzie numer 4 ja się pytam? Bez szatańskich loffków
OdpowiedzUsuńEhm *kaszlu kaszlu*... Pisze się. Uroczyście przysięgam, że będzie do końca tygodnia. Serio serio
UsuńPrzyszłam się kłócić i zobaczyłam, że napisałaś "do końca tygodnia". Czyli dwa dni - just sayin
Usuń^^